czwartek, 8 czerwca 2017

L.T.Piver: Cedre i Cuir

Moje zamiłowanie do klasycznych zapachów wcale nie maleje. Nie dziwi więc, że wprost przepadam za wszystkimi perfumami domu L.T.Piver. Gdybym miała porównać noszenie perfum, które wychodzą spod ich rąk (czy nosów, jak kto woli), do noszenia ubrań, to byłyby to przede wszystkim te uniwersalne, przyjemne dla skóry i nie rzucające się w oczy. Z doskonale wykończonymi i zabezpieczonymi szwami, które nie przekręcą się nawet po setnym praniu, ze szlachetnej bawełny, delikantnej wełny, pachnącej, połyskującej skóry... Wprawne oko dostrzeże kunszt wykonania, ale też osobom, które gustują w najnowszych krojach i ostentacyjnych detalach, wydadzą się po prostu nudne. To perfumy, które nosi się dla siebie, które nie będą uwierać swoją intensywnością w upale, z którymi przyjemnie się śpi i które naturalnie przenoszą do świata marzeń.

Doskonale skomponowane, z wyraźnym podziałem na trzy części kompozycji, umiarkowaną projekcją i perfekcyjnym (w niewymuszony sposób) wydźwiękiem każdego składnika, są moimi ulubieńcami, niezależnie od charakteru. Dziś na tapecie cedr i skóra - Cedre i Cuir. Niby niszowce, ale bardzo przystępne dla każdego nosa.



Cedr, słońce, herbata i łóżko
Cedre to kompozycja ciepła, ale nie w słodki, lecz słoneczny i leniwy sposób. Tytułowy cedr jest oddany w sposób przywodzący na myśl popołudnie. Jest to południe nie byle jakie: na południu Europy, leniwy dzionek, rozgrzane drzewa roztaczają swój aromat. Podczas spaceruju czujesz nie tyle igliwie, co właśnie drewno, do tego przyniesiony przez wiatr zapach łąki pełnej lawendy. Wracasz do domu i przesiadujesz na tarasie z aromatyzowaną, czarną herbatą (bergamotka i... paczula?). Jest jeszcze ciepło, ale czujesz już w powietrzu jesień. W domu czeka kominek, spory zapas drewna, niezaścielone przez cały dzień łóźko. I ten domowy nastrój, w którym domiuje pościelowe piżmo, trwa aż do końca. Zapach ucieka ze skóry po ok. 5 godzinach.

Cuir - tak pachną opowieści z przeszłości
Tak się teraz zastanawiam, czy z przystępnością dla każdego nosa, którą obwieszczałam we wstępie trochę w tym wypadku nie przesadziłam. Z jednej strony Cuir to skóra lekka, nie ma intensywnego, zwierzęcego (żeby nie powiedzieć: zapoconego ;) charakteru, jak się czasem w perfumach zdarza, z drugiej jednak, jest to kompozycja odczuwalnie w stylu retro. Otwarcie jest ostre, aż świdruje w nosie. Już od początku czujemy skórę, ale najciekawsza jest po dłuższej chwili, gdy traci na sile i dopuszcza do głosu ambrę i miód. Zapach jest charakterny, śpiewny, bogaty i (co zadziwia) taki... prawdziwy? Stajemy przed opowieścią w której nie ma pozerstwa, napięcia i patosu. Bo to nie jest żadna stylizacja na vintage, to jest zapach dawnych czasów. Więc wspominamy, a kompozycja podtyka nam pod nos to świeżość kardamonu, to słodycz neroli i cynamonu, to lekko tlące się labdanum i olibdanum... I jeszcze jedną ciekawą nutę, rzadko obecnie spotykany mech dębowy. Mimo, że podział perfum na damskie i męskie wcale mnie nie rusza, a 90% mojej kolekcji stanowią zapachy deklarowane jako męskie, to muszę przyznać, że mech faktycznie nawet mi od razu przywołuje na myśl faceta. Dlatego lubię Cuir i na skórze swojej i na skórze swojego męża i bez bicia przyznam, że lepiej pachnie na nim. U mnie jest dużo fajnych dymków i klimatów ogniska, ale u niego piękny miód, ambra, ugładzony mech, no i błyszcząca, starzejąca się z klasą skórzana teczka, buty, rękawice... Zapach jest całkiem trwały i wytrzymuje 7 godzin.

A czym Wy lubicie pachnieć?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz